NASZ WIELKI DZIEŃ- relacja ze ślubu.

by - 11:14:00


Kilka miesięcy przygotowań, planowania, rozmyślania.... i w końcu naszedł oczekiwany dzień :) Zapraszam was dzisiaj na krótki skrót z tego dnia. Wszystkim oczekującym na ślub szczerze zazdroszczę- z chęcią zrobiłabym to jeszcze raz! Pozostaje mi jednak powrót do wspomnień i mam nadzieję, że udało mi się zapamiętać jak najwięcej :)

Reportaż wykonali niezawodny Jakub i Kasia Popiel czyli Malachite Meadow. Napisać, że miałam szczęście do dobrych wykonawców to trochę za mało. Po prostu wiedziałam, że jestem zakochana w ich zdjęciach i się nie zawiodłam. Nie bez powodu umieściłam ich w swojej subiektywnej liście najlepszych fotografów ślubnych w Polsce, jeśli chcecie poznać resztę, zapraszam tutaj. 

Trochę więcej o dekoracjach i wszystkich innych około ślubnych tematach napiszę w kilku osobnych postach, a dziś chciałabym choć trochę przybliżyć wam obraz tego dnia :)


Zaczęło się dość niestandardowo, bo w czwartek, ale nie mieliśmy z tego powodu żadnych problemów. Tak naprawdę wstając rano nie miał dla mnie znaczenia  ani dzień tygodnia, ani pogoda za oknem. Nie miałam czasu o tym pomyśleć!


Ślubne obuwie to tak naprawdę klasyczne, pudrowe szpilki do których dorobiłam specjalne klipsy. Po ślubie po prostu zdjęłam ozdoby i buty służą mi do chodzenia na co dzień.



 Jedyną biżuterią na którą zdecydowałam się w tym dniu były duże, klasyczne kolczyki i grzebyk wpięty we włosach. Kupiłam dwa, a w dniu ślubu ostatecznie wybrałam ten większy, bo zdecydowanie lepiej odznaczał się na włosach.


Nie mogło obyć się bez podwiązki! :) Ja postanowiłam jednak wybrać coś mniej tradycyjnego i zamiast niebieskiego koloru wybrałam elegancką, białą koronkę. Tym sposobem nie spełniłam jednej z trzech znanych zasad: poszłam do ślubu nie mając nic koloru niebieskiego! Nie wiem gdzie teraz można złożyć ewentualną reklamację :)


Moje przygotowania rozpoczęły się dość wcześnie, bo sam ślub miał się odbyć już o godz. 13.00. Poranny maraton rozpoczęłam spowiedzią, wizytą u fryzjera, a makijaż już w moim domu wykonała niezawodna Marzenka, znana na facebooku jako Urodomania.


Krój syrenki wymaga nienagannej figury, a że u mnie z nią dość kiepsko, cały czas ćwiczyłam wciąganie brzucha ;)





Równolegle odbywały się przygotowania u Pana Młodego, którym dzielnie towarzyszył Killer- wiecie ile to pracy obszczekać tylu gości?


Podobno ubieranie sukni potrafi zabrać niektórym Pannom Młodym sporo czasu, u mnie dzięki Bogu nie potrzebowaliśmy godziny na wkładanie sukni, co nie znaczy, że na przyjazd Pana Młodego byłam już gotowa :) Ostatnie poprawki, wpięcie welonu i sruuuu.... można schodzić na dół!


Świadkowa to nieoceniona pomoc Panny Młodej. Nie zliczę ile razy w ciągu tego dnia Magda poprawiała mi tren czy podtrzymywała welon. Każdemu życzę takiego dobrego i sprawnego duszka!


Po krótkim błogosławieństwie czas zbierać się powoli po małżeństwo. Kilka chwil dla fotografów, wymiana zdań, ostatni oddech i czas jechać czynić powinność.



W drogę do kościoła wybraliśmy się pięknym Mustangiem, który nie dość, że dobrze wyglądał sam w sobie, to w dodatku idealnie wpisywał się swoim kolorem w nasz dzień!





O oprawę mszy zadbała nasza niezastąpiona organistka (obyło się bez wyjących dziadków ;) i skrzypek. Wierzcie mi, że do dziś wzruszam się na dźwięk Arii na strunie G, ale podczas ślubu nie pamiętam ani jednego utworu!


Oprócz świadkowej towarzyszyły mi jeszcze dwie druhny i cieszę się,że wszystkie zgodziły się być w tym dniu tak blisko mnie. Miały za zadanie pomóc mi w ucieczce, gdybym jednak zdecydowała się jeszcze rozmyślić ;)


Sama msza przebiegała dość sprawnie... i wierzcie mi, że tylko tyle pamiętam :) Z jednej strony uważnie słuchałam słów księdza, z drugiej myślami byłam na jakiejś trzeciej orbicie, a chwila łapania kontaktu z rzeczywistością mogła skończyć się  totalnym rozklejeniem, więc pozostałam w tym stanie już do końca mszy.



Jakieś pomyłki przy przysiędze? Ależ oczywiście! I O ile do ostatnich chwil bukmacherzy obstawialiby, że pomyli się Arek, tak przyszło mi nadrobić i za siebie i za niego, o mało się nie udławiłam!


Po mszy odetchnęliśmy z ulgą, w końcu teraz ma być już tylko lepiej! Przyjęliśmy morze życzeń (oby spełniła się chociaż połowa!) po których udaliśmy się do naszego lokalu.





Oprócz tradycyjnego powitania  chlebem i solą, na gości czekały miętowe i różowe balony, które wypuściliśmy w niebo.


 Ostatecznie stres ślubny opuścił nas po wykonaniu pierwszego tańca. Nie zdecydowaliśmy się na żaden kurs, ułożyliśmy kilka prostych kroków, ale że dla Arka to były prawdopodobnie najcięższe 3 minuty w życiu, baliśmy się ostatecznego efektu. Chyba nie było najgorzej, bo podeptaliśmy siebie tylko z jakieś dwa razy :)



Na nasze ślubne kolory wybraliśmy pudrowy róż i miętę. W takich kolorach wybraliśmy również i tort, który w naszych rejonach podaje się zaraz po obiedzie, jako dodatek do ciast i kawy. Oprócz tego mięta i róż przewijały się w kilku innych dekoracjach na sali czy w ogrodzie.




Oprócz tradycyjnych potraw zaserwowaliśmy również dania z grilla, który odbywał się na zewnątrz. Od zawsze podobały mi się kolacje, w czasie których można było usiąść na spokojnie w ogrodzie i odsapnąć nieco od zabawy. Dodatkowo na czas grilla zza chmur wyszło piękne słońce! Czego chcieć więcej? Skorzystaliśmy z okazji i udało się nam wykonać jeszcze kilka pięknych, pełnych słońca zdjęć.



Oczywiście nie obyło się bez tradycyjnych form spędzania weselnego czasu, choć sposoby te nie zawsze odbywały się w tradycyjny sposób :)
 

Niewątpliwą ozdobą tego dnia były wszystkie dzieci. Z nimi nie mieliśmy okazji się nudzić i wszystkie dzielnie (lub też mniej ;) trzymały się do późnych godzin wieczornych.



Nie wiem czy tańczyłam mało czy dużo, jedno jest pewne: chodzić nie umiałam jeszcze przez dwa kolejne dni!



Dla nas to był bardzo wyjątkowy czas. Mimo, że momentami działałam na "autopilocie" nie da się ukryć, że to jedne z najmilszych wspomnień, do których będę kiedyś wracać. Pewnie nie wszystko było idealne, ale w tym dniu nie sensu zawracać sobie głowy głupotami!


Cieszę się zarówno na zdjęcia jak i na film z wesela- w końcu będę miała okazję zobaczyć, jak to tak naprawdę wszystko wyszło! Trochę mi żal, że to wszystko już za nami, ale pozostaje mi cieszyć się wspomnieniami, podobno teraz w małżeństwie to jedyne, co mi pozostanie! A od jutra czeka mnie znowu sprzątanie, pranie, prasowanie....



You May Also Like

10 komentarzy

  1. Przepiękne zdjęcia
    Wszystkiego dobrego :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszystkiego dobrego na nowej drodze życia. Ja tesknie za Komunią brata i zjazdem rodzinnym :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana. Gdzie kupiłaś takie piękne grzebienie do włosów?

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo wzruszający film, spodobały mi się zwłaszcza zdjęcia, które posiadają naprawdę świetną jakość. W zeszłym tygodniu byłam na ślubie mojej ukochanej siostry, na który pojechałam aż do Kalisza (z tej miejscowości pochodzi mąż mojej siostry). Młoda para zdecydowała się nie tylko na standardową sesję ślubną, ale również na film pamiątkowy, który przez cały ślub i wesele kręcił profesjonalny kamerzysta.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja najbardziej ze ślubu zapamiętałam swój zespół na wesele. Byli to profesjonaliści, którzy zachęcali wszystkich do zabawy. Całą noc przetańczyłam z moim mężem i wróciłam zadowolona. To był nasz najlepszy wybór :D

    OdpowiedzUsuń



Spodobał Ci się blog? Dodaj go do swoich ulubionych i odwiedź nasz fanpage na Facebooku :)