Park Narodowy BUKHASAN- w ucieczce od metropolii

by - 20:47:00


W jednym z ostatnich już postów z Korei, zabieram Was z dala od tętniącego miasta, gdzie pokażę wam Seul z nieco innej perspektywy. Jadąc tutaj wiedziałam, że ulubionym hobby Koreańczyków jest trekking.  Po trochu dlatego, że ta forma wypoczynku jest jedną z najtańszych, a trochę może i dlatego, że w tym małym, jakby nie było państwie, mieści się aż 20 parków narodowych. Bukhansan natomiast został wpisany do księgi rekordów Guinnessa jako najczęściej odwiedzany park narodowy.



Dotarcie tutaj z samego Seulu zajmuje około 40 minut- ale jeśli obierzemy właściwy kierunek to pod tutejsze bramy dotrzemy jedną z linii metra. Tuż przy wejściu w punkcie informacji dopytaliśmy jaką trasę wybrać- uprzejma Pani chyba wątpiła w nasze umiejętności i zaproponowała nam krótką, ale "równie ładną trasę". Całość powinna nam zająć około trzech godzin. Chyba nie muszę dodawać, że postanowiliśmy nieco przyśpieszyć i udać się w najbardziej charakterystyczne dla tego parku miejsce ;)


mury obronne
 Okazuje się, że mimo jesiennej pory i dość późnej godziny, w seulskim parku miejscami potrafi być równie tłocznie jak w mieście.  Po kilku dniach kilkugodzinnego zwiedzania miasta nie miałam sił myśleć, jak powinnam się ubrać. Na tą "wysokogórską" wyprawę ubrałam po prostu leginsy, wygodne buty i bluzę. Niby nic, ale mijając Koreańczyków ubranych jakby wybierali się co najmniej na Everest, czułam się nieco głupio. W dodatku tego dnia było tak ciepło, że moja kurtka cały dzień spędziła w plecaku.






Z początku wejście wydaje się spokojnym spacerem po parku. W końcu tutejszy szczyt ma zaledwie 836,5 m. Z czasem droga stała się jednak bardzo stroma, a momentami śliska, zaś samo wejście na górę bardziej przypomina wspinaczkę niż zwyczajny trekking. Ostatnie kilkanaście metrów pokonałam tylko dlatego, że trafiliśmy na świetną pogodę. W innych warunkach nawet nie odważyłabym się tam wchodzić. A miało być tak łatwo! 









Może tego nie widać, ale cały park jest dobrze strzeżony i monitorowany w wielu punktach. Schodząc zauważyliśmy też kilka posterunków policji. Przez cały pobyt nie mieliśmy ani jednej sytuacji, w której moglibyśmy się czegoś obawiać, a sama Korea jest naprawdę bezpiecznym krajem (wierzcie mi, prędzej oberwiecie idąc nocą po Krakowie niż w Seulu), więc ich ilość tutaj bardzo mnie zadziwiła. W połowie drogi natknęliśmy się na całą grupę dziadków, którzy w rozłożonych na ziemi materacach, ucięli sobie popołudniową drzemkę. 






Bez względu na wybór trasy, szlaki są bardzo dobrze oznaczone i naprawdę ciężko się w nich zagubić. Na tutejszych szlakach spotykamy osoby młode i mnóstwo dziadków, którzy zaopatrzeni w rodzime telefony, pędzą na górę w rytm ulubionych szlagierów. Mimo, że sama narzuciłam dość szybkie tempo, nie jeden z nich wymijał nas jak gdyby nic...







Im wyżej, tym bardziej stromo i trudniej. Na końcowych etapach trzeba dźwigać się przy pomocy poręczy. To chyba powód, dla którego na szlaku nie spotkaliśmy ani jednego dziecka. Wiem, że zdjęcia nigdy nie potrafią oddać tego, co na żywo, więc musicie uwierzyć mi na słowo: tutaj każdy kolejny krok należało wcześniej dobrze przemyśleć. 



Na samej górze przywitają was... koty. Nic nie robią sobie z tutejszych wysokości, a korzystając z pięknej pogody wygrzewały się w ostatnich promieniach słońca, nie przejmując się zupełnie towarzyszącymi im turystom. Ci z koeli uwielbiają sobie urządzać tutaj pikniki, a w lecie potrafi być naprawdę tłoczno! 



Przesuń się powiedziałam! 





Cały wysiłek wynagradza widok. Stad, ten wielki i rozległy Seul wydawał się mały niczym ziarenka ryżu. Po kilku dniach spędzonych w mieście to fantastyczne doświadczenie na łonie natury. I choć lista miejsc, które mogliśmy jeszcze odwiedzić była bardzo długa, cieszę się, że zdecydowaliśmy się przybyć akurat tutaj. Nawet warto było trochę się zmęczyć i w końcu spaliliśmy trochę kalorii :) 





















Na górze pamiątkowe zdjęcie i powoli zaczynamy schodzić na dół. To mniej więcej oznaczało tyle, że dosłownie zjeżdżałam tyłkiem po stromych skałach. Bezwzględnie stwierdzam, że schodzenie z jakichkolwiek wysokości jest dla mnie jeszcze trudniejsze od samego wchodzenia. A kiedy dodam, że w brzuchu zaczynałam odczuwać już pierwsze braki jedzenia, to samo zejście nie zajęło nam zbyt wiele czasu :) 





To już nasze ostatnie chwile w Seulu- przeleciało jak zwykle, kolejny dzień postanowiliśmy przeznaczyć na spokojne spacery i odpoczynek. Jeśli będzie nam tu dane wrócić, to mam nadzieję odwiedzić inne parki, położone znacznie dalej od Seulu. Pozostaje mi zatem iść i puścić totka, kto wie, może wpadnę tutaj szybciej niż myślę? ;) 


You May Also Like

1 komentarzy

  1. Bardzo ciekawy i interesujący blog będę częściej tu zaglądać nawet po to by obejrzeć te niesamowite zdjęcia. A może polecisz jakieś miejsce na spacer z dziećmi?

    OdpowiedzUsuń



Spodobał Ci się blog? Dodaj go do swoich ulubionych i odwiedź nasz fanpage na Facebooku :)