SKRAWEK RAJU NA ZIEMI- RAILAY BEACH

by - 21:19:00





- Gdzie jedziesz?

- Do Tajlandii? Ale tam już wszyscy byli!

- No ale ja nie byłam!



Wydawać by się mogło, że Tajlandia to takie miejsce, które ostatnimi czasy cieszy się ogromną popularnością. Nic dziwnego, kiedy to jeden z najprostszych kierunków w Azji. Zorganizować wycieczkę tutaj to żaden problem i to do tego stopnia, że ogarniesz większość nawet bez znajomości języka. Tajowie dosłownie prowadzą cię za rękę- w końcu z tego żyją i robią to od lat. Tutaj jeździ się bez biur podróży, uwierzcie! A jeśli nie wierzycie, to może uda mi się was przekonać, a w poście 
znajdziecie też nieco praktycznych wskazówek, bo wiem, że takie informacje są na wagę złota!



Kiedy planowałam tegoroczny wypad często słyszałam określenie: "Aaaa bo tam już wszyscy byli", "Aaaaa bo to taki oklepany kierunek", "Aaaaa rzygać się chce, tylko ta Tajlandia i Tajlandia". Może lepiej wybrać Bali? Albo Wietnam?

A może puknąć się w czoło i przestać słuchać innych?

Na szczęście należę do osób, które lubią robić coś na przekór- kiedy inni mówią nie, a ja nastawiam się jeszcze bardziej na tak. Całe szczęście! Bo ta przereklamowana Tajlandia może i innym się  juz przejadła, ale mnie złapała za serce. Co więcej, mam zamiar wrócić po więcej!




Już w pierwszym dniu pobytu wiedziałam, że znalazłam swój mały skrawek na ziemi. Podczas naszego pobytu odwiedziliśmy wiele miejsc, ale to właśnie Railay Beach z całym swoim, nieco jamajskim klimatem przypadła nam do gustu najbardziej. Plaża ta znajduje się na Krabi, jednej z prowincji południowej Tajlandii. To tutaj rozpoczęliśmy cały urlop. Na miejsce dostaliśmy się liniami Qatar Airways, na miejscu udaliśmy się busem prosto do Ao Nang, gdzie wsiedliśmy na łódkę i popłynęliśmy na samą Railay- dostać można się tu tylko od strony morza. Bus z lotniska do portu kosztował nas 100bath/os a sam przejazd zajął nam jakieś 40 minut. Kolejne 15 zajęło nam przepłynięcie łódką.


Charakterystyczna, długorufowa łódź zabrała nas na zachodnią część Railay. To tutaj mieści się większość knajpek i kilka hoteli. My natomiast spacerkiem udaliśmy się na drugą stronę, gdzie znajdował się nasz hotel. Dla mnie ta część była zdecydowanie bardziej spokojna i rajska- to tu znalazłam swoje miejsce na ziemi i jestem pewna, że właśnie tu przyjdzie mi jeszcze kiedyś powrócić :)


Jeśli szukacie miejsca do wypoczynku ten rejon sprawdzi się dla was idealnie. Tu można ot tak po prostu leżeć i rozpieszczać oczy pięknymi widokami, ale poszukiwacze wrażeń czy chętni na wieczorny wypad również znajdą coś dla siebie. Trzeba tylko przespacerować się w odpowiedni zakątek.



Railay West to najszersza plaża z czterech dostępnych, otoczona wapiennymi klifami. To tutejsze widoki często królują na pocztówkach. Okoliczne namorzyny, leniwy klimat... idealny dla mnie :) W poprzednim wcieleniu z pewnością biegałam po tutejszych plażach.

Wiem, że tyłek niekształtny, ale już dawno przestałam się tym przejmować :)





Railay słynie również z idealnych miejsc na wspinaczkę. Choć sami nie należymy do tej grupy osób, to trzeba przyznać, że mijaliśmy ich tutaj dosyć sporo. Na miejscu można wypożyczyć potrzebny sprzęt lub zakupić wspinaczkę z instruktorem. Ceny takich wypraw zaczynały się od 1000 bath. Takich miejsc jest tutaj sporo, więc jeśli jesteście rządni adrenaliny to z pewnością znajdziecie coś dla siebie. 



My, jak na typowych spacerowiczów przystało, udaliśmy się w okolicę wspomnianych wspinaczek, ale zakończyliśmy trekking "nieco" niżej. Wystarczyło nam to, by poobcować z tutejszą roślinnością czy spotkać wszędobylskie małpy. Tym razem wydawały się być bardziej zajęte sobą niż nami. Dzięki Bogu! Ale do tematu małp jeszcze wrócimy przy okazji innego wpisu.







Obowiązkowy punkt zdjęć- charakterystyczne łódki




Jeśli będzie wam dane znaleźć się w tej okolicy to koniecznie przespacerujcie się kolejną plażę-Phra Nang. Dostaniecie się na nią przechodząc tuż obok ośrodka Rayavadee, najdroższego w regionie zresztą! Na miejscu znajdziecie prawdziwy skarb, jaskinię księżniczki Phra Nang w której mieści się mnóstwo drewnianych... penisów! Tak, dobrze przeczytaliście! 

Według miejscowych legend wspomniana księżniczka utonęła w wodach tutejszej zatoki, a miejscowi rybacy w ten wyjątkowy sposób proszą o udane połowy. 






















Wśród takiej ilości penisów można czuć się dziwnie, ale dla Tajów to wciąż miejsce kultu



Jedyną rzeczą na którą zabrakło nam tutaj czasu był słynny punkt widokowy i ukryta laguna, którą polecam wszystkim spragnionym pięknych widoków. A jeśli nie wybieracie się stąd już na inne wyspy to zróbcie to koniecznie! Zalecam jednak zaopatrzyć się w wygodne obuwie bo początek trasy nie wygląda zbyt zachęcająco. Jeśli spytacie czy Panie w japonkach dały radę to was zaskoczę-dały, ale wy raczej nie chcecie tego próbować ;) 



Gdzie nocować? Sami wybraliśmy noclegi w Railay Bay Resort & Spa, gdzie wynajęliśmy prywatny domek z zewnętrzną wanną i tarasem, ale osobiście uważam, że większość tutejszych hoteli spełni wasze oczekiwania. 

Standardowo rezerwacji dokonywaliśmy na Bookingu. O tym jak zrobić to w najlepszej ofercie cenowej mówiłam na swoim kanale Youtube, na który serdecznie was zapraszam. Filmik z Krabi również się tam pojawi! 





Jeśli jesteście w rejonie i wykupiliście lokalną wycieczkę to jest duża szansa, że zatrzymacie się tutaj na chwilę. Możecie również podpłynąć tutaj z Ao Nang (jakieś 100bathów), ja natomiast proponuję Wam tutaj zostać, chociaż na noc. Byliśmy w okresie, w którym los zesłał nam (chyba na pocieszenie) brak turystów, dzięki czemu mogliśmy się cieszyć Railay bez tłumów, natomiast jestem w stanie wyobrazić sobie, jak wygląda tutejszy rejon w normalnych warunkach. Tym bardziej uważam, że powinniście zobaczyć Raily w momencie, gdy turyści łódkami odpływają do swoich miejsc, a wam zostaje cieszyć się okolicą. 







To właśnie na Railay zjedliśmy swój najdroższy obiad, bo... nie wiedzieliśmy, że można jeszcze taniej! Byliśmy świeżo po zakwaterowaniu, chcieliśmy po prostu coś zjeść, a ceny nie były jakieś zabójcze, powiedziałabym, że i tak sporo taniej niż nad polskim morzem. Dopiero później nauczyliśmy się, że rozsądna cena za pad thai'a to 50-80 bathów, a nie 200! Trzeba jednak przyznać, że tutejszy rejon był jednym z droższych, choć wszystko do przeżycia. Za godzinny masaż nóg (plus gratisy) zapłaciliśmy 300 bathów. Najdrożej wychodził oczywiście alkohol, koszt samego piwa wahał się w graniach 100-120 bathów.





Czy wrócę? Zdecydowanie! Jeszcze mam trochę zaległości do nadrobienia ;) Póki co przyszło nam spakować walizki i udać się w dalszą część podróży, do miejsca gdzie zobaczyliśmy najpiękniejszy kolor wody. Kto zgadnie jaką wyspę mam na myśli?

Do zobaczenia!

You May Also Like

0 komentarzy



Spodobał Ci się blog? Dodaj go do swoich ulubionych i odwiedź nasz fanpage na Facebooku :)